Leon Krier prowadzi wojnę. Ma swojego śmiertelnego wroga. Mówi o nim, że jest fałszywy, anty, pseudo. Oskarża o pranie mózgu, krytykanctwo, niekonsekwencję i oszustwo. Nazywa go modernizmem. Jego wróg jest silny, ale tępy! Tak przynajmniej sądzi Krier.

Leon Krier – Architektura wspólnoty 2011
Właśnie opublikowano po polsku książkę pt. Architektura Wspólnoty. Wydana na bogato, w twardej oprawie, strony z satynowego papieru. Jest pełna interesujących rysunków i wystudiowanych planów. Krier wykłada w niej powody, dla których projektuje klasyczne budynki i preferuje wernakularne rozwiązania. Jego zrealizowane projekty wydają mi się w dużym stopniu przekonujące i spójne. Szczególnie interesujące są plany urbanistyczne składające się z obiektów w różnej skali, o zróżnicowanym charakterze i bogate w różnorodne programy. Krier nie traktuje budynków jako oderwanych od otoczenia – zawsze ukazuje je w szerszym kontekście, który precyzyjnie rozwija w formie zagospodarowania terenu. Wszystkie projekty podporządkowane są jednej zasadzie stylistycznej, co dzisiaj jest co najmniej nieczęste.
Za stylem Kriera jednak kryje się nienawiść. Nienawiść do wszystkiego, co współczesne w sztuce i architekturze. Krier nie bawi się w niuanse – co nie jest klasyczne i wernakularne jest złem i zacofaniem. W swoich wywodach używa ciosów poniżej pasa, ogólnikowych oskarżeń, programowo walczy ze wszystkim, czego nie rozumie (albo udaje). Traktuje swojego wroga jak idiotę. Żali się na przykład, że nazywa się architekturę klasyczną reakcyjną czy faszystowską. Sam jednak używa retoryki nazistowskiej, uderzając w sztukę współczesną. Jego szkic o pluralizmie (prawdziwym i fałszywym) jest żywcem wzięty z krytyki sztuki zdegenerowanej uskutecznianej przez propagandę Goebbelsa. Krier zresztą podkłada się pod te porównania, broniąc Alberta Speera i mówiąc, że jego architektura została skazana podczas procesów norymberskich! Jednym tchem obok zbrodniarza wojennego wymienia Miesa i Corbu, którzy też współpracowali z tyranami. Na pewno ich postępowanie w pewnym sensie jest godne pogardy, ale oni nie nosili nazistowskiego munduru, nie składali zamówień na kamień w obozach koncentracyjnych, nie byli ministrami zbrodniczych rządów. Tych niuansów Krier raczy nie zauważać. Krytykując np. Niemeyera, wyciąga ogólnikowe wnioski, co do architektury modernistycznej, jednocześnie zarzucając zwolennikom modernizmu to, że są uprzedzeni do klasyki jedynie z powodu Speera. Takich pokrętnych tez i sprzeczności jest w książce więcej.

Pluralizm wg Leona Kriera
W rozdziale na temat konserwacji najpierw pisze, że w odróżnieniu od malowidła pochodzącego z ręki artysty, którego nie można zastąpić, budynek przeważnie nie jest tworem całkowicie osobistym i dlatego można go poprawiać. Dwie strony dalej stwierdza, że współczesna konserwacja legalizuje gwałty na budynkach, bo pozwala je rozbudowywać modernistom i aby to dobitnie zilustrować porównuje ten akt do… malarstwa. Mimo takich wpadek Krier czasami sprawia wrażenie, że rzeczywiście chodzi mu o coś więcej. O spokój, harmonię, bezpieczeństwo, jakość i zrozumienie innych. Zaraz jednak odkrywa karty i pokazuje, że to tylko blef. W książce prezentuje swoje ćwiczenia ze studentami Yale. Polegają na przeróbkach moderny na styl wernakularny. W ich rękach budynek Wrighta staje się antyczną willą, dom Le Corbusiera kamienno-drewnianą chatą. Krierowi chodzi więc tylko o sztafaż, kamuflaż. Nie o zasadę przestrzenną, nie o program. O pic.

Budynek Franka Lloyda Wrighta wg Leona Kriera
Jego wywody są niekonsekwentne i wybiórcze. Na przykład porównuje pobieżnie przestudiowane przekroje, aby udowodnić, że mimo zabiegów formalnych, wszystkie budynki mają wewnątrz identycznie płaskie stropy. Wystarczy jednak przyjrzeć się kilku emblematycznym przykładom modernistycznym, aby przekonać się, że wcale tak nie jest i nawet u Corbu (znienawidzonego przez Kriera), rozbudowana bryła budynku niejednokrotnie bezpośrednio wiąże się z układem stopów. Krier jest zwolennikiem zastosowania w konserwacji i projektowaniu oryginalnych bądź regionalnych technik budowlanych. Pomijając fakt, że nie stoi to w sprzeczności z modernizmem, architekt udaje głupiego i nie zastanawia się, czy to jest możliwe w architekturze, która nie jest willą, belwederem czy luksusową książęcą osadą…
Zresztą same projekty ukazują wiele niekonsekwencji z tekstami. Przypory Kriera to tylko dekoracja, gzymsy nie wynikają z żadnej logiki strukturalnej i są doklejone do zwykłej konstrukcji, stylizowane kolumny, o które tak kruszy kopie, są puste i służą rozprowadzeniu wentylacji. Okna w budynkach są najczęściej małe i podzielone szprosami. Tak, jakby klasyczni architekci dzielili je z przekonania, a nie z powodu ograniczonych możliwości technicznych. Krier usprawiedliwia te rozwiązania publicznym gustem, z drugiej strony często mówi o autentyzmie rozwiązań, tak jakby dla publiczności miało to jakieś znaczenie. Żongluje pojęciami bez większego sensu i używa ich tak jak mu wygodnie.

Kolumna w Centrum Architektury w Coral Gables, Floryda – Leon Krier 2005
W książce Krier zamieścił swój neorenesansowy portret namalowany przez kolegę. Architekt stoi między makietami klasycznych budynków. Wygląda jakby właśnie został oderwany od pracy. Z szyi luźno wisi mu biały szal. Tytuł obrazu: Papierowy tygrys. Jego śmiertelny wróg i zwierzyna łowna też są tylko papierowe, bo sam je sobie wymyślił na stronach swojej książki.
Leon Krier, Architektura wspólnoty, wydawnictwo słowo/obraz terytoria 2011
PS Dziwi mnie fakt, że tak kontrowersyjna publikacja staje się podręcznikiem akademickim dotowanym przez Ministerstwo Kultury, kiedy znacznie mniej stronnicze i bardziej kompletne lektury o tematyce architektonicznej nie są w ogóle wydawane po polsku (jak choćby Lekcje… Hermana Hertzbergera). Polecam jeszcze recenzję książki Kriera napisaną przez Deyana Sudjica pt. Niebezpiecznie szalony.