1956-1984
W 1956 nastąpiła odwilż. Architekci przystąpili do pracy z nową nadzieją. Po zrzuceniu karbów socrealizmu, zaczęli poszukiwać i eksperymentować. Problemy jednak dopiero się zaczęły.
Po pierwsze wylano dziecko z kąpielą – cały dorobek socrealizmu przekreślono, nie zastanawiając się nad jego pozytywnymi aspektami, którymi były (bywały): kontynuacja pierzei ulic, wyważona skala, połączenie usług i mieszkań, tradycyjne formy wynikające z tradycyjnych metod budowlanych. Zaczęto projektować nowocześnie, ale technologia się nie zmieniła. Na tynku rysowano więc podziały na prefabrykaty, na ceglane mury nakładano szkło udając ściany warstwowe, malowano słupy międzyokienne, aby uzyskać dynamiczne kompozycje elewacji.
Ponad wszystko, z uporem godnym lepszej sprawy, radykalnie i bezrefleksyjnie, ostatecznie odcięto się od koncepcji ulicy. Rozdzielono funkcje usługowe od mieszkalnych. Handel przeniesiono do niezależnych pawilonów, które być może niejednokrotnie cechowały się interesującą formą, ale tworzyły monofunkcyjne wyspy. Ich dzisiejszy stan (np. na osiedlu Słowackiego w Lublinie) dobitnie świadczy o słabościach tego rozwiązania.
Wyszedł kompleks Zachodu. Kiedy Miastoprojekty i Wydziały Architektury zaczęły prenumerować czasopisma spoza bloku sowieckiego i wreszcie przestano oficjalnie demonizować osiągnięcia kapitalizmu, architekci zachłysnęli się obrazkami z lepszego świata. Stąd powierzchowne atrapy i bezkompromisowe zerwanie z przeszłością. Ale otwarcie na świat w dłuższej perspektywie musiało mieć oczywiście pozytywny wpływ na jakość projektów. Powstały wtedy najbardziej spektakularne i oryginalne realizacje okresu PRL: Supersam Krasińskiego i Hryniewieckiego w Warszawie, rynek w Jaworze Stefana Müllera, budynki mieszkalne Jadwigi Hawrylak-Grabowskiej we Wrocławiu, osiedle Słowackiego Hansenów w Lublinie, Nowe Tychy Wejchertów czy projekt schroniska na Śnieżce Witolda Lipińskiego.
Jednocześnie eksperymentowano z prefabrykacją, architekturą zmienną i tymczasową. Projekt rozbudowy Zachęty Zamecznika, Hansena i Lecha Tomaszewskiego był przykładem zastosowania stalowej, modularnej konstrukcji i ruchomych paneli, umożliwiających zmienność przestrzeni wystawienniczej. Z czasopism (Architektura i Projekt) tamtego okresu bije optymizm. Lech Tomaszewski publikuje swoje badania dot. powierzchni jednostronnych, pisze się o współpracy architektów i plastyków przy projektach krajobrazowych i strukturze prefabrykatów, polskie projekty systematycznie wygrywają międzynarodowe konkursy. Buduje się odważnie i bezkompromisowo – powstają jednoznaczne, nowoczesne budynki takie jak Hotel Cracovia Witolda Cęckiewicza, Hansenowie przedstawiają Linearny System Ciągły – mega strukturę rozpiętą między morzem i górami. Jednocześnie jednak postulat prostoty i powtarzalności sięga absurdu – architektura gubi skalę człowieka jak np. w katowickiej Superjednostce czy gdańskich Falowcach.

Projekt rozbudowy Zachęty – Zamecznik, Hansen, Tomaszewski
Jakość architektury stopniowo podupada, heroiczne rozmiary budynków przytłaczają skalą, pełne rozmachu koncepcje najczęściej albo nie są realizowane, albo są psute podczas budowy. W 1964 rząd Cyrankiewicza znosi Komitet Budownictwa, Architektury i Urbanistyki, a biura projektowe zostają podporządkowane tzw. zjednoczeniom budowlanym, które maksymalnie redukują wartości architektoniczne. Tylko niektórzy projektanci są w stanie przebić się przez sito krótkowzrocznej racjonalizacji i maksymalnego cięcia kosztów przez budowlańców.
Z biegiem lat eksperymentatorzy tracą cierpliwość, nowatorzy rozczarowują się efektami realizacji. Miasta zalewają blokowiska, które konsekwentnie pozbawiane są jakichkolwiek wartości społecznych. Buduje się na ilość.
I tak oto, zanim się kto opatrzył, wyrosła nam w centrum kraju koszmarna Polska brzydoty, bezbarwności i przestrzennego niechlujstwa, Polska domów bez architektury i osiedli bez planów i kompozycji, przypadkowa, pozahistoryczna, bezstylowa.(S. Kisielewski, SARP 1974)
W 1972 Gierek stawia przed architektami zadanie budowy drugiej Polski – hasło o tyle enigmatyczne, że w strukturach hierarchii budownictwa nic się nie zmienia. Architekci nadal są ofiarami zbiorowego szantażu – mówiono w SARPie. Stawia się nas przed alternatywą: brać to co nam daje przemysł budowlany, nagiąć się do rzekomych wymogów technicznych i do zdolności wykonawczych przedsiębiorstw – albo odpowiadać za brak mieszkań, szkół, fabryk.

Dzielnica Ursynów Północny pod kier. Marka Budzyńskiego
W połowie lat 70. pojawiły się jednak próby przełamania sztywności ortogonalnej struktury blokowisk. Na Ursynowie pod kierunkiem Marka Budzyńskiego wprowadzono załamania i rzeźbienia budynków systemowych, co przy niezmienionej skali i gęstości było zabiegiem raczej kosmetycznym. Inni architekci jednak chętnie podążyli tym tropem, próbując wydobyć jak najwięcej plastyczności z prefabrykatów. Było to możliwe dzięki presji społecznej i rozluźnieniu administracyjnych wytycznych dot. budownictwa wielkopłytowego, dało jednak mizerne efekty.
Krzykiem rozpaczy była wystawa Terra zorganizowana dwukrotnie w latach 70. przez Stefana Müllera we wrocławskim Muzeum Architektury. Większość przedstawionych prac – plakatów przygotowanych przez architektów – opowiada się za powrotem do natury, uwzględnieniem skali człowieka i humanizacją miast. Mimo interesujących projektów (np. Rema Koolhaasa czy Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak) wystawa ukazywała autorów jako tęsknych marzycieli, zrywających z rzeczywistością, powtarzających utopie sprzed 20 lat i gubiących się w meandrach filozofii. Choć za sprawą wizjonerskiego rozmachu było to wydarzenie istotne dla lokalnego środowiska architektonicznego, świadczyło bardziej o jego bezradności niż niepoprawnym optymizmie.
Bezkrytyczne przyjęcie lansowanego na Zachodzie tzw. postmodernizmu – albo inaczej pozornego antymodernizmu – przez polskich architektów było tylko kwestią czasu. Porzucone po wojnie odwołania do tradycji odrodziły się ze zdwojoną siłą razem z sentymentalizmem i wzmożoną religijnością społeczeństwa po wyborze Wojtyły na papieża. Postulowano współżycie człowieka z naturą, powrót do symboliki i kodyfikacji form przestrzennych, ale znowu wszystko rozbiło się o słabe materiały, partackie wykonanie i powierzchowną interpretację mód stylistycznych. Aby pojąć jak płaskie było rozumienie dzieł Scullyego czy Venturiego, wystarczy wspomnieć, że ten ostatni wyprowadził swój styl z analizy Las Vegas – krajobrazu raczej obcego socjalistycznej Polsce. To co zrodziło się w tyglu amerykańskiego hazardu, u nas znalazło najpełniejsze ujście w katolickich kościołach. Dodatkowo architektów zagrzewały do nieskrępowanej twórczości kwieciste teksty Jencksa usprawiedliwiające najbardziej wyszukane interpretacje byle gniotów.

Budynek mieszkalny w Warszawie
Redaktorzy historii polskiej architektury kończą gorzko: Ekspresjonizm eklektyczny tego okresu oraz duża bezradność architektów jest szczególnie widoczna w programowym odrzuceniu istniejących technologii przy równoległej konieczności wznoszenia budynków z elementów wyprodukowanych w fabrykach domów. Ozdabianie wielkiej płyty różnymi doklejanymi detalami, jej prymitywna humanizacja nie może stanowić panaceum na rozwiązanie kwadratury koła, w jakim ostatnio znajduje się polska architektura.
Źródło: Andrzej Gliński, Zyta Kusztra, Stefan Müller, Architektura polska 1944-1984, Architektura 1(417) – 6(422) 1984.